Dla nikogo odwiedzającego mojego bloga z mniejszą lub większą częstotliwością nie powinno być nowością, że za animacjami to ja nie przepadam. Wiecie, że bajki mnie raczej nużą, irytują i traktuję jako zło konieczne. Oglądam ich jednak sporo jak na moje możliwości (i chęci) z racji posiadania 8,5-latki w domu ;)
Wczoraj też zostałam oddelegowana do kina na tę (z góry zakładaną przeze mnie jako zupełnie średnią, a wręcz lekko głupawą) bajeczkę o mało oryginalnym tytule "Dom". Jakoś nie specjalnie miałam ochotę oglądać kosmitów, ufoludki - na dodatek gadających piskliwymi głosikami. Obiecałam jednak Córce seans, nie było wyjścia.
Jakież więc było moje zaskoczenie, gdy film okazał się świetną rozrywką! Przyznaję bez bicia, że dawno już tak dobrze się nie bawiłam. Dawno tyle radochy nie sprawiła mi ta infantylna, a jednak całkiem mądra fabuła. Dawno tyle nie śmiałam się na przezabawnych dialogach, jednocześnie wzruszając się z powodu siły rodzinnej miłości. Wszystko to zaś dopełnione muzycznymi hiciorami, w rytm których nóżki same w kinie skakały ;)
Córa siedziała jak urzeczona, a z kina wyszła z ogromnym bananem na twarzy. Obie zaś stwierdziłyśmy, że to jedna z lepszych bajek, które ostatnio oglądałyśmy.
Serdecznie Wam więc POLECAM!
U mnie 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz