Skandynawowie to jednak są niesamowitymi obserwatorami. Potrafią wydobyć z sytuacji najgłębsze emocje i przenieść je na ekran. Nie boją się mówić głośno o sprawach trudnych, brudnych i brutalnych. Z każdym niemal filmem przekonuję się, że ten sposób postrzegania - niezwykle realistyczny, bez upiększania, silnie przemawiający do widza - bardzo mi pasuje. Po takim filmie czuję się niezwykle oczyszczona, choć pozornie upaprana niezłym gównem.
Tak też było i tym razem. "Hotel" to film o grupce ludzi, pogrążonych w depresji, próbujących nawzajem pomóc sobie w walce z samym sobą, z własnymi demonami i upiorami. Skutki są różne. Podjęte decyzje nie zawsze dobre i racjonalne. Ale niezwykle ludzkie.
Oglądanie tego filmu boli - psychicznie, co jest zrozumiałe przy tej tematyce, ale i fizycznie, gdy zaciska się żołądek i gardło, gdy paznokcie wbijają się w dłonie, gdy gęsia skórka opanowuje całe ciało.
Może jestem masochistką, ale uwielbiam ten rodzaj emocji. Kocham filmy, które nie pozostawiają mnie obojętną. Niezwykle czuję się, gdy mogę płakać, złościć się, nie zgadzać z rzeczywistością pokazaną na ekranie. A po tym filmie naprawdę trudno otrząsnąć się i iść dalej (czyt. oglądać kolejny film :P )
Aktorsko film błyszczy. Alicia Vikander (którą ostatnio zachwycałam się podczas recenzji "Ex Machiny") jest tu niezwykle przekonująca. David Dencik (z którym Alicia spotkała się już w "Kochanku królowej") zaskakuje i zachwyca. Pozostali aktorzy również dzielnie dotrzymują kroku i tworzą pełnokrwistych bohaterów.
Jestem tym filmem przybita, ale i oczarowana.
Gorąco polecam!
U mnie 9/10
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNiestety mnie nie zauroczył ...sam pomysł, sam temat super ale film nieodpracowany w mojej ocenie, niestety.Liczyłam na coś więcej ...
OdpowiedzUsuń