
Wolę w czasie czytania mieć przed oczami sceny filmowe (mimo iż tworzone przez innych), niż aby te utworzone w mojej głowie podczas czytania zostały przytłoczone przez te z filmów.
Może robię źle? Może zabijam w sobie resztki wyobraźni? Mimo wszystko unikam w ten sposób wielu rozczarowań, a jeśli zaintryguje mnie wersja ekranowa, sięgam po powieść / opowiadanie, rozkoszując się dodatkowymi smaczkami, których w filmie nie zobaczyłam. Uwierzcie, tak się da! Naprawdę :)