
Na pewno jego kreacja jest inna od roli małoletniego czarodzieja. Chociaż zauważam wiele podobieństw i tę specyficzną manierę, którą Radcliffe posiada - jemu charakterystyczną, nie znaczy, że złą ;-)
Pierwsze półtorej godziny filmu to raczej obyczajowy dramat z elementami fantasy (wyrastające bohaterowi na głowie tytułowe rogi). To historia miłości Iga (Radliffe) i Merrin (Juno Temple). Młodzi poznali się w czasach dzieciństwa i byli nierozłączni przez ostatnie 10 (?) lat. Pewnego dnia Merrin zostaje zamordowana, a podejrzenie pada na jej prawie-narzeczonego, który przez cały film próbuje rozwikłać zagadkę jej śmierci.
Intryga poprowadzona jest dość zgrabnie, a film ogląda się bez zażenowania. O, przepraszam, te pierwsze półtorej godziny zażenowania nie wywołuje. Bo w ostatnich minutach, gdy konwencja filmu faktycznie przeradza się w horror, czuje się jedynie niesmak i smutek, że właściwie zepsuto naprawdę dobry film.
Nie lubię takich filmów, które budzą one mocno mieszane uczucia. Bo co z tego, że oglądało się fajnie, gdy zakończenie pozostawia wiele do życzenia i budzi niesmak? Dlaczego tak bezczelnie skopano coś, co miało szansę obronić się w jakiś normalny sposób? Pewnie nie znajdę na to pytanie odpowiedzi.
Film mimo to warto zobaczyć, chociaż bezpieczniej wyłączyć w okolicach 90-100 minuty ;-)
Gdyby więc wystawiać ocenę temu filmowi, to za pierwsze 1,5h otrzymałby z pewnością mocną 7, za końcówkę 2.
Ostatecznie więc u mnie 5/10.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz