Początkowo wcale nie miałam tego filmu w planie, bo przecież Reese Witherspoon to ja właściwie nie lubię. A jak kogoś nie lubię, to po co mam się z nim męczyć na ekranie przez 2h, prawda? Potem jednak nagle strasznie mi się zachciało tego filmu, bo Oscary, bo obiecujące recenzje, bo tak ...
Na pierwszy seans nie dotarłam, bo zmieniłam plany. Na drugi nie dotarłam, bo zasnęłam po drodze :P Trzeciego nie zaplanowałam, bo kina postanowiły emitować go w ilościach śladowych i w kompletnie niepasujących mi godzinach. Doszłam więc do wniosku, że to przeznaczenie, że przecież właściwie co mi się w tym filmie może podobać, skoro ona przez cały film idzie i idzie, i końca nie widać ... że to chyba koszmarnie nudne musi być.
Coś mi jednak dalej nie dawało spokoju i kazało ten film zobaczyć. Wczoraj się w końcu udało.
Jestem niesamowicie zaskoczona subtelnością tej opowieści. Że to, co pozornie miało nudzić, było atutem filmu. Że ta wędrówka głównej bohaterki wcale nie była taka bez sensu, irracjonalna i żałosna. Że w sumie film okazał się być niezwykle interesujący, a przemyślenia bohaterki trafne i budujące.
Właśnie takiego filmu mi było trzeba na zakończenie weekendu. I choć może nie jest to wybitna filmowa pozycja, to jednak warto się było z nią zapoznać - choćby z tego powodu, by żałować, że to nie Laurze Dern przypadła w tym roku oscarowa statuetka za drugoplanową rolę żeńską.
[no nic nie poradzę, że Patricia Arquette mnie po prostu nie porwała ...]
U mnie 7,5/10
świetna recenzja!
OdpowiedzUsuń:)
Usuń