wtorek, 29 lipca 2014

Imigrantka (2013)

Już kilka miesięcy przed polską premierą o tym filmie było głośno - bo oto Marion Cotillard gra Polkę i mówi po polsku. W internecie wrzało, wszyscy byli ciekawi, potem te zapały zostały ostudzone. Dlaczego?


Otóż nie bez powodu mówi się, że polski język jest jednym z trudniejszych na świecie. Nam, rodowitym Polakom, często też sprawia wiele kłopotów ;-) Wystarczy choćby zerknąć w internetowe wypowiedzi niektórych osobników. Dużym osiągnięciem byłoby więc, gdyby Francuzce udało się bezbłędnie mówić w naszym języku. I to Francuzce, która angielski kaleczy niemiłosiernie :) Dlatego sama nie oczekiwałam, że będzie to mowa płynna. I w sumie nawet nie raziła mnie tak bardzo. Przez 3/4 filmu zastanawiałam się jedynie - PO CO? 

Tyle filmów o cudzoziemcach powstaje na zachodzie i nie każdy ma ambicje mówić w języku ojczystym postaci, które w filmie występują. A scenarzyści / reżyser "Imigrantki" się uparli, że ma być po polsku. Dlaczego? Czyżby bali się, że jeśli będzie mówić po angielsku, to żaden Polak po ten film nie sięgnie? Wątpię, żeby tak było. A przez silenie się na polszczyznę jesteśmy bardziej, myślę, zawiedzeni. Bo wyszło to naprawdę słabo. I o ile jeszcze Marion w większości przypadków mówiła w miarę wyraźnie, o tyle innych aktorów nie dało się czasami zrozumieć. I sceny dramatyczne śmieszyły. A to raczej niedopuszczalne!

Poza tym nie wiem, jakiego wyznania jest Marion. Ale gdy zaczęła się żegnać w kościele katolickim lewą ręką to miałam na twarzy jedynie wielki "WTF!?"

Nigdy chyba za Cotillard specjalnie nie przepadałam, ale tą rolą pogrążyła się w moich oczach dokumentnie. Była kompletnie drewniana i nieprzekonująca, bo nawet naiwną gęś trzeba umieć przecież zagrać. A ona jedynie snuła się po tym ekranie z miną cierpiętnicy ... nie! Nie kupiłam jej wersji Ewy Cybulskiej.

Cała historia była w sumie trochę jakby naciągana i nie uwierzyłam w nią do końca. Nawet Joaquin ze swoją próbą nawrócenia się z 2h roli skurw**la nie chwycił mnie zbyt mocno za serce.

Zastanawiam się, dlaczego widzę same negatywy w tym filmie, chociaż właściwie oglądało się go nie najgorzej. Bo w sumie i wizualnie całkiem do rzeczy i muzyka jakaś taka przyjemna. 

Nie uważam, że był to stracony seans. Zwłaszcza dzięki ZACNEMU TOWARZYSTWU ;-)

Dlatego moja ocena mimo wszystko będzie dość łaskawa.
U mnie 5/10

2 komentarze:

  1. A jeśli "zacne towarzystwo" uważa ten seans za stracony, to przebaczysz?:) Za zyskane uważam tylko spotkanie z Tobą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli tak stawiasz sprawę, to chyba nie mam za bardzo wyjścia ;-)

      Usuń