Niezbyt przepadam za filmami z indyjskimi klimatami. Kojarzą mi się zwykle z Bollywoodem, a ten rodzaj kina jednak nie do końca do mnie przemawia. Widziałam jeden czy drugi i nie zakochałam się. Nie drażnią może na tyle, żeby unikać ich jak ognia, ale też rzadko miewam ochotę, żeby w ogóle sięgnąć.
Zapominam jednak, że wszędzie znajdzie się jakaś perła - najczęściej zupełnie nieoczekiwana. I że w Indiach nie koniecznie muszą zawsze śpiewać i tańczyć ;-) Tak jak choćby w filmie, który dzisiaj obejrzałam. Bo choć opis fabuły nie był specjalnie porywający ("Drogi samotnego wdowca i młodej mężatki krzyżują się, gdy kobieta
omyłkowo wysyła do mężczyzny obiad ze swoją najlepszą potrawą" - źródło: filmweb), czułam, że to może być coś wyjątkowego.
Nie pomyliłam się. To piękna, subtelna opowieść o dwójce samotnych ludzi, o ich poszukiwaniu sensu w życiu, o ich szarej i przeciętnej egzystencji, a mimo to niosącej nadzieję. Krzepiące to kino i optymistycznie nastrajające. Chciałoby się wręcz powiedzieć "w prostocie siła". Z radością bowiem patrzyłam, jak naprawdę podstawowymi środkami opowiedziano tę zwyczajną, a jednak niezwykłą historię.
Bardzo polecam tym, którzy mają ochotę na chwilę ze skromnym, ale wyjątkowym filmem.
U mnie 8/10
ja również byłam urzeczona prostym wdziękiem tego filmu :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że i mnie dane było się o tym przekonać :)
Usuń