Zdarza się tak, że trafiasz na jakiś film zupełnym przypadkiem - ot, zaintryguje Cię tytuł i włączasz. Potem przecierasz oczy ze zdumienia, widząc całą plejadę aktorów, których dobrze znasz (Sandler, Garner, DeWitt, Elgort), a przecież nie miałeś pojęcia o istnieniu tego filmu. Ale najgłośniej wybuchasz śmiechem, gdy niezwykle znajomy i ciepły głos narratora okazuje się być głosem Twojej ukochanej aktorki - Emmy Thompson.
Takiego objawienia dostałam w sobotę. I na samo wspomnienie mam uśmiech na twarzy.