Nie przepadam za Willem Smithem. W sumie to chyba łagodnie powiedziane, bo jego obecność w filmie niestety w większości przypadków mnie od danego filmu odpycha. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć filmy, w których go widziałam i które nie sprawiły bólu moim oczom i umysłowi. Dlatego też z tym konkretnym zwlekałam od lat.
Opinie o tym filmie były tak wzniosłe, a oceny tak wysokie, że postanowiłam i ja w końcu się z nim rozprawić. A że, po przeprowadzeniu wstępnego rekonesansu, film nadawał się dla mojej 8latki, to siadłyśmy obie. Ostatnio jakoś łatwiej mi wygospodarować czas na wspólny seans niż samotny, zmuszona jestem więc dobierać staranniej kino, po które sięgam ;-)
Nie czytałam zbyt wiele o tym filmie, prawdę mówiąc nie wiedziałam zupełnie o czym będzie, a zmylona przez plakaty, przekonana byłam, że dziecko u boku Willa to dziewczynka ;-) Jęknęłam więc delikatnie w myślach, uświadomiwszy sobie, że moja Córa może być nieco rozczarowana, chociaż sama też Jej za wiele o seansie nie mówiłam - poza tym, że akurat jest w TV coś, co możemy razem zobaczyć.
Przez pół filmu z małym zażenowaniem i zdziwieniem patrzyłam na zmagania Smitha na ekranie, głowiąc się, dlaczego tyle ludzi się tym filmem zachwyca i tak wysoko ocenia. Przez dłuższą chwilę miałam wrażenie, że jestem jakąś zimną suką i że moje serce jest jednak z kamienia. Na szczęście w którymś momencie nastąpił przełom, kolana mi zmiękły, a w kącikach oczu pojawiły się małe łzy.
To faktycznie urocza i krzepiąca opowieść o ludzkim losie, o determinacji, o podążaniu za marzeniami. Szkoda tylko, że tak przewidywalna i jak dla mnie nieco przesłodzona. I choć zdaję sobie sprawę z tego, że to historia oparta na faktach, zakończenie było tak banalne, że trudno mi się z nim pogodzić.
Dlatego u mnie 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz