Czekałam na ten film 2 lata - najpierw rok na premierę światową, potem kolejny na polską. Sama nie wiem czemu, bo ani Juliette Binoche nie należy do moich ukochanych aktorek, ani postać Camille nie jest żadną moją muzą. Byłam jednak niezwykle ciekawa.
Nie udało mi się niestety dotrzeć do kina w kwietniu tego roku, nie udało się także w maju, a potem film zniknął z powierzchni ziemi, aby wczoraj objawić się w TV (ale kino+), na co już od rana przebierałam nogami z podniecenia.
Miałam nadzieję, że wszystkie te niepochlebne opinie, które miałam okazję czytać, to tylko czcze gadanie. Sama chciałam koniecznie dostrzec w tym filmie jakieś piękno i drugie dno.
Gapiłam się w ekran jak sroka w gnat, wsłuchiwałam w każde słowo. I nic. Kompletnie nic mnie tam niestety nie urzekło. A los Claudell (choć właściwie jego niewielki wycinek) ani mnie zagrzał, ani wyziębił - żadnych emocji, żadnego zainteresowania. Miałam wrażenie, że kolejne kadry przesuwają się jedynie przed moimi oczami bez wyraźniejszego sensu i składu. A Juliette była jakaś wyjątkowo irytująca.
Przykre to było doświadczenie. Nie lubię tak zupełnie niczego z filmu nie wynieść. Tym bardziej mi smutno, że nastawiałam się na coś przynajmniej godnego uwagi.
Jedynym pocieszeniem jest, że nie wydałam pieniędzy na bilet do kina. Ale niesmak i tak jest spory.
U mnie 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz