
Nie udało mi się niestety dotrzeć do kina w kwietniu tego roku, nie udało się także w maju, a potem film zniknął z powierzchni ziemi, aby wczoraj objawić się w TV (ale kino+), na co już od rana przebierałam nogami z podniecenia.
Miałam nadzieję, że wszystkie te niepochlebne opinie, które miałam okazję czytać, to tylko czcze gadanie. Sama chciałam koniecznie dostrzec w tym filmie jakieś piękno i drugie dno.
Gapiłam się w ekran jak sroka w gnat, wsłuchiwałam w każde słowo. I nic. Kompletnie nic mnie tam niestety nie urzekło. A los Claudell (choć właściwie jego niewielki wycinek) ani mnie zagrzał, ani wyziębił - żadnych emocji, żadnego zainteresowania. Miałam wrażenie, że kolejne kadry przesuwają się jedynie przed moimi oczami bez wyraźniejszego sensu i składu. A Juliette była jakaś wyjątkowo irytująca.
Przykre to było doświadczenie. Nie lubię tak zupełnie niczego z filmu nie wynieść. Tym bardziej mi smutno, że nastawiałam się na coś przynajmniej godnego uwagi.
Jedynym pocieszeniem jest, że nie wydałam pieniędzy na bilet do kina. Ale niesmak i tak jest spory.
U mnie 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz