Filmy o więziennictwie nie należą do moich ulubionych. Kojarzą mi się z brutalnością, przesadnym realizmem, wręcz zezwierzęceniem. To stwierdzenie wydać mogłoby się dziwne w połączeniu z najwyższymi z możliwych ocenami wystawionymi przeze mnie filmom "Skazani na Shawshank" czy "Zielona Mila". Tam jednak pokazana została ta "ładniejsza strona", nie było aż tak szaro, boleśnie i drastycznie.
Ostatnio okrucieństwo w kinie nie bardzo mnie pociąga. Moje oczy i mózg potrzebują kolorowych obrazów i kina niezbyt wymagającego psychicznie. A niestety do takich filmów nie należy właśnie obejrzany przeze mnie kilka dni temu "Starred Up". To kino ostre i krwawe - sama więc nie wiem po co po nie sięgnęłam.
Bo zmęczyłam się nim bardzo. Nie byłam w stanie obejrzeć go za jednym zamachem, musiałam robić przerwy. Klimatycznie bowiem był strasznie duszny, ciasny i przytłaczający. Można by więc uznać, że w tym aspekcie kino spełniło swojego założenia i w realistyczny sposób pokazało warunki w więzieniach panujące.
Jednak pojawiło się też mnóstwo nieścisłości. I choć na sytuacji więziennej się może nie znam, to jednak zdziwiło mnie czemu więźniowie łazili po całym więzieniu zamiast siedzieć w swoich celach. Albo skąd mieli taki łatwy dostęp do papierosów i ostrych narzędzi? Pomijam już to, że chyba młodzik w więzieniu jest traktowany nieco inaczej i nie ma prawa się tak panoszyć, jak główny bohater.
Nie jest to kino z gruntu złe. Nie jest jednak również aż tak dobre jak spodziewałam się po opiniach innych blogerów.
U mnie słabe 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz