Są dramaty, których tematyka z założenia niesie ciężki ładunek emocjonalny. Oczekuje się po nich, że przemielą widza jak maszynka do mięsa, że zdruzgoczą, rozwalą na milion kawałków. Jeśli dorzucić do tego fakt, iż jest to film skandynawski, poprzeczka rośnie wysoko, a oczekiwania stają się mocno wygórowane. Czy jednak to kino sprostało założeniom?
Z przykrością muszę stwierdzić, że nie do końca.
Główna bohaterka, Sara, zostaje przez koleżankę nagrana komórką podczas "zabawy" w gwałt. Piszę zabawy, gdyż nie jest to gwałt faktyczny, a jedynie jego udawanie - zakończone jedynie podartym ubraniem i siniakami na psychice.
Cała akcja filmu dzieje się w ciągu maksymalnie 2 dni, które powinny obfitować w maksimum emocji, doprowadzając do kulminacyjnego punktu. Miałam jednak wrażenie, że historia ta jest zupełnie niewiarygodna. Nie przekonała mnie ani aktorka, grająca Sarę, ani pozostali członkowie wydarzeń, ani scenariusz, który potraktował temat bardzo powierzchownie. I przyznaję, że czuję się tym faktem mocno zawiedziona.
Może nie jest to film zły, porusza ważny temat.
Jednak bardzo dużo mu jeszcze zabrakło do wywołania mojego zachwytu.
Obejrzyjcie go kiedyś, na spokojnie, ale bez pośpiechu i bez parcia. Bo to jeden z tych, które niestety zbyt szybko ulatują z pamięci, a szkoda. Bo temat aż się prosił o więcej.
U mnie słabe 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz