
Wybór padł na film, którego nie oglądałam nigdy w całości - zawsze fragmentarycznie, zawsze bez specjalnego zaangażowania. A że jest to film, który mój Mąż zna niemal na pamięć, bo należy do Jego ulubionych, zasiedliśmy razem, co zdarza się niezwykle rzadko ;-)
Wiecie, że sci-fi nie jest moim ulubionym gatunkiem (chociaż ostatnio zastanawiam się coraz częściej - dlaczego?). Nie to było jednak wczoraj najważniejsze. Na ekranie był Robin - to było sedno - wcielający się w dość niecodzienną postać - robota.
Widz ma możliwość śledzenia jego losów na przestrzeni 200 lat. Ma możliwość obserwowania jego przeobrażenia z bezdusznej i bezpłciowej maszyny w pełnokrwistą jednostkę ludzką. A Robin w tej roli, jak zawsze, niezawodny!
Poruszająca to historia, przygnębiająca, ale dająca również nadzieję.
Polecam.
U mnie 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz