Niedziela upłynęła mi pod znakiem domowego nadrabiania filmowych zaległości, bo tych przecież wciąż za dużo :) A że w tym roku kino mnie raczej omijało z wzajemnością ;-) [nie liczę ubiegłego tygodnia, bo pobiłam wszelkie rekordy] nagromadziło się więc sporo filmów, które chciałam zobaczyć, a nie wyszło.
Dziś więc 3 filmy, o których nie mam siły w tej temperaturze pisać pełnowymiarowych recenzji. Może jednak mimo kilku zdań znajdziecie coś dla siebie ;-)
1. "Molier na rowerze" (2013)
To francuski komedio-dramat. Miało być więc miło i śmiesznie. Fabuła także zapowiadała się nie najgorzej:
Valence próbuje zwabić kolegę - aktora na emeryturze - z powrotem do branży i obsadzić w "Mizantropie" Moliera. (źródło: filmweb.pl)
Wyszło jednak ... nudno i zupełnie nieporywająco. Wyłączałam się przy co drugim dialogu, modląc się jedynie, żeby ten film wreszcie się skończył. Nawet Fabrice Luchini (pierwsze skrzypce w filmach "Żona doskonała", "Kobiety z 6. piętra", "U niej w domu", a także niezapomniany Cezar z "Asterixa i Obelixa") nie był nie w stanie zaintrygować, więc naprawdę było kiepsko.
U mnie 4/10
2. "Obrońcy skarbów" (2014)
Alianccy żołnierze i cywilni specjaliści łączą siły, by odzyskać
skradzione przez nazistów dzieła sztuki, zanim zostaną one zniszczone w
wyniku działań wojennych. (źródło: filmweb.pl)
Nie spodziewałam się po tym filmie cudów, bo i tematyka nie do końca w moim guście, i recenzje raczej niezbyt zachwycające. Jednak obsada na tyle mnie zachęciła (Matt Damon, George Clooney, Cate Blanchett i inni), że postanowiłam dać mu szansę.
Skutek był wystarczający. Bo choć nie było mega-ciekawie, to jednak momentami dość zabawnie (scena z Mattem na minie mnie ubawiła do łez). A i prawie łza mi się na koniec zakręciła.
Tak więc w sumie nie było tak źle.
U mnie 6/10
3. "Ojciec Szpiler" (2013)
Młody ksiądz przybywa na adriatycką wyspę z misją. Chcąc przyczynić się
do zwiększenia przyrostu naturalnego, nakłuwa prezerwatywy, zanim
zostaną sprzedane. (źródło: filmweb.pl)
Opis tej fabuły nasunął mi skojarzenie do filmu "Babcia Gandzia" - nie wiem w sumie czemu, ale czułam, że może tu być podobny typ humoru. I faktycznie się nie pomyliłam. Bywa bowiem lekko kontrowersyjnie, bywa momentami zabawnie, ale dogłębnie ten film nie porywa i nie pozwala zrywać boków ze śmiechu. Szkoda, bo miałam ochotę głośno porechotać, a chichrałam się jedynie umiarkowanie.
Aczkolwiek na tę pozycję filmowo warto mieć oko, więc nieśmiało polecam.
Aczkolwiek na tę pozycję filmowo warto mieć oko, więc nieśmiało polecam.
Zwłaszcza, że u mnie 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz