Śmierć jest bardzo chwytliwym tematem książkowo-filmowym. (prawie) Zawsze wzrusza. (prawie) Zawsze dobrze się sprzedaje. No bo jak nie płakać, gdy na ekranie umierają ludzie, do tego młodzi, którzy mają przed sobą całe życie? Każdy, kto nie ma serca z kamienia uroni przecież łzę, gdy nastolatkowie są zżerani przez podstępnego raka.
Czy i tym razem ten scenariusz się sprawdził?
Przyznaję, że początkowo nie chciałam dać się zwieść. Było lekko i dowcipnie. Było szczerze i bez koloryzowania. Nie miałam więc zamiaru płakać. Chciałam przeżyć tę ich historię na zupełnym luzie. Ale się nie dało. Bo w którymś momencie i mnie kurki w oczach pękły i zalałam się łzami.
Cieszę się, że twórcy nie używali tanich chwytów, żeby wywołać moje łzy - zdecydowanie bardziej cenię sobie takie seanse. Scenariusz był bowiem bardzo prosty, a dialogi świetne. Duża tu też zasługa naprawdę uroczej ekranowej pary - nienachalnie pięknej, ale niezwykle sympatycznej - przez co wzbudzali w widzu pozytywne odczucia. I tak: Shailene Woodley, która już nie raz udowodniła, że jest młodą zdolną aktorką (wg mnie na szczególną uwagę zasługują jej role w "Spadkobiercach" i "Cudownym tu i teraz"; "Niezgodnej" jeszcze nie widziałam ;-) ), a partnerujący jej Ansel Elgort wydawał się takim miłym "chłopakiem z sąsiedztwa", wymarzonym dla każdej nastolatki :)
Smaczku dodała nieduża, aczkolwiek znacząca rola Willema Dafoe - idealna jako przeciwwaga do tej na pierwszy rzut oka cukierkowej historii.
Przewidywalne to kino, a jakże! Ale czy przez to mniej wartościowe? Nie sądzę. Nie każdy seans musi zaskakiwać, mieć zawrotne zwroty akcji, żeby poruszyć, prawda?
A ten porusza. I wzrusza.
I choć może nie jest tak genialny jak "Now is Good",
POLECAM!
U mnie 8/10
Zastanawiam się po seansie czy jestem kobietą i czy brak mi uczuć :D Zupełnie nie podzielam Twojej opinii - sorry ;)
OdpowiedzUsuńPrzecież nie musisz - nakazu nie ma :)
Usuń