Czasem się zdarza, że komuś się na filmie przyśnie. Czasem zdarza się to nawet w kinie - tak jak mojemu sąsiadowi podczas seansu "Idy". Czy było aż tak kiepsko? Czy było aż tak nudno?
Nie wydaje mi się :) Aczkolwiek pan obok pochrapywał słodko, ewidentnie zmuszony przez swoją połowicę do pojawienia się na tym seansie. Fakt - sala kinowa niemalże pękała w szwach. No ale któż nie chciałby za 6zł obejrzeć filmu, który może mieć w przyszłym roku oscarową nominacją, a nawet samą statuetkę? Kto nie chciałby wiedzieć o czym jest ten głośny film, o którym tyle się mówi i tyle nagród wszędzie ostatnio na świecie zdobywa? Frajer tylko jakiś! A widocznie i ów pan i ja sama zresztą frajerem być nie chcieliśmy. Z tą tylko drobną różnicą, że ja nie spałam - wręcz przeciwnie, zapatrzona byłam w każdy kadr, każdy gest i każde słowo.
Bo Kuleszę można było oglądać godzinami (a ona się w godzinę ze swoją rolą, skubana, uwinęła) - jej rola to prawdziwa uczta dla oka i ucha. Tak samo zresztą jak zdjęcia. Pod tym względem film stoi na naprawdę wysokim poziomie, więc nie dziwię się zupełnie tym wszystkim pochwałom.
Historia też na szczęście nie miała szans mnie znudzić. Było ciekawie, intrygująco, choć niespiesznie i raczej leniwie. Cały jednak urok był w tej powolnej fabule i tajemniczej aurze :) Na plus również to, że te 80 minut zleciało jak z bicza trzasł ;-)
Nie zakochałam się w tym filmie, ale uważam go za naprawdę dobre dzieło, które warto zobaczyć.
I oczywiście trzymam kciuki w najważniejszym filmowym wyścigu ;-)
U mnie 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz