Nie trudno chyba zauważyć, że kinem
sci-fi to ja się raczej nie jaram. Mimo tego, wiedząc, że w filmie grać
ma Scarlett Johansson i Morgan Freeman, czekałam na niego już od kilku
miesięcy. Czytając jednak ostatnie opinie internautów, a w szczególności
filmowych blogerów - zdecydowanie niepochlebne - chciałam się z seansu
rakiem wycofać. Klamka jednak zapadła - obiecałam Mężowi, że pójdziemy
razem i nie dał się przekonać, żeby to zmienić. Zasiadłam więc dziś w
kinowym fotelu, szepcząc tylko "obudź mnie za 1,5h" ;-)
Jakiż wielki błąd bym popełniła, chcąc przespać to widowisko!
Ja się naprawdę nie znam na kinie sci-fi. Nie potrafię ocenić, czy
faktycznie pod względem merytorycznym było to złe, bardzo złe, czy wręcz
tragiczne. Wg mnie jednak wszystko tam było kompletne i poskładane do
kupy. Grało tak jak trzeba, trzymało w napięciu, a w wielu momentach
bawiło do łez :) Naprawdę te momenty rodem z Discovery nie wywoływały u
Was spazmów ze śmiechu??? Ja wyszłam z kinowej sali z bananem na twarzy
(podobnym do banana po obejrzeniu "Sekstaśmy"), twierdząc, że to genialna rozrywka była.
Może mam wypaczony gust. Może moje wywody nie są opiniotwórcze. Jestem
jednak skłonna tego filmu bronić, bo zwyczajnie mi się podobał!
Linczujcie, plujcie i tak się nie ugnę.
U mnie 7/10
Merytorycznie też było ok. Oczywiście masa zapożyczeń - ale taki mainstreamowiec jak nasza urocza gospodyni wyłapała tylko jedno ;) Była i yakuza z Johnego Mnemonica, był pościg z (dowolny amerykański film akcji w którym trzeba się przemieszczać) były elementy matrixa, na szczęście - czego się trochę obawiałem - mało było kosiarza umysłów. Cała końcówka to kontakt - ktoś nie miał pomysłu a za to miał za duży budżet na efekty specjalne.
OdpowiedzUsuńWażna informacja: Scarlet grała twarzą.
Jedno, ale najważniejsze! :D
Usuń