Nie lubię Tima Burtona. To aksjomat, który powtarzam sobie za każdym razem, gdy planuję sięgnąć po jakiś kolejny jego film. Nie rozumiem jego wizji, przerażają mnie one, zniesmaczają, nie interesują i generalnie wszystko we mnie krzyczy, że jestem na NIE.
Mimo to co jakiś czas zasiadam do jakiegoś jego dzieła - jakbym zapomniała, że tak mi z nim nie po drodze, jakbym chciała sprawdzić czy może wreszcie do niego dojrzałam. Z jakim skutkiem wyszło mi to tym razem?
Ano nieustająco z tym samym. I chyba sobie go już jednak na wieczność odpuszczę. Do kolejnego razu ;-)
"Sok z żuka" widziałam kiedyś - jako małolata, ale pewnie jest to jeden z tych filmów, przez który nigdy nie przebrnęłam w całości, który mnie nie zachwycił. Dlatego też postanowiłam go sobie wczoraj odświeżyć - zwłaszcza, że telewizyjna stacja TCM taką okazję stworzyła.
I co? I zasnęłam. Przebrnęłam przez pierwsze 30 minut, po czym rozkochał mnie w sobie Morfeusz. Ale uparta jestem i postanowiłam go dzisiaj dokończyć. Po co? Głowię się od samego rana. Bo o ile początek był całkiem sympatyczny i pozostawił po sobie przed snem miłe wrażenie, o tyle później ... zaczęło się to, czego w Burtonie nie cierpię - niezidentyfikowane stwory, hałas, mrugające światła. Koszmar!
I choć wiem, że to klasyka, wiem, że znać trzeba, ja to wszystko naprawdę wiem - tak po prostu tego nie kupuję. Dlatego zaliczyłam i nie chcę wracać nigdy więcej. A Panu Timowi serdecznie podziękuję. Nie pokochamy się nigdy.
Może niesprawiedliwie, ale za to bardzo subiektywnie
U mnie 3/10
nie lubię Burtona! skusiłam się na ten film dawno temu po zachwytach mojego męża... bosz..to była droga przez mękę!
OdpowiedzUsuńNo widzisz ... a ja tym razem sama namówiłam Męża, żeby to obejrzeć. O, głupia ja, głupia ;-)
UsuńNa szczęście oboje zasnęliśmy :D