
Czy i tym razem ten scenariusz się sprawdził?
Przyznaję, że początkowo nie chciałam dać się zwieść. Było lekko i dowcipnie. Było szczerze i bez koloryzowania. Nie miałam więc zamiaru płakać. Chciałam przeżyć tę ich historię na zupełnym luzie. Ale się nie dało. Bo w którymś momencie i mnie kurki w oczach pękły i zalałam się łzami.
Cieszę się, że twórcy nie używali tanich chwytów, żeby wywołać moje łzy - zdecydowanie bardziej cenię sobie takie seanse. Scenariusz był bowiem bardzo prosty, a dialogi świetne. Duża tu też zasługa naprawdę uroczej ekranowej pary - nienachalnie pięknej, ale niezwykle sympatycznej - przez co wzbudzali w widzu pozytywne odczucia. I tak: Shailene Woodley, która już nie raz udowodniła, że jest młodą zdolną aktorką (wg mnie na szczególną uwagę zasługują jej role w "Spadkobiercach" i "Cudownym tu i teraz"; "Niezgodnej" jeszcze nie widziałam ;-) ), a partnerujący jej Ansel Elgort wydawał się takim miłym "chłopakiem z sąsiedztwa", wymarzonym dla każdej nastolatki :)
Smaczku dodała nieduża, aczkolwiek znacząca rola Willema Dafoe - idealna jako przeciwwaga do tej na pierwszy rzut oka cukierkowej historii.
Przewidywalne to kino, a jakże! Ale czy przez to mniej wartościowe? Nie sądzę. Nie każdy seans musi zaskakiwać, mieć zawrotne zwroty akcji, żeby poruszyć, prawda?
A ten porusza. I wzrusza.
I choć może nie jest tak genialny jak "Now is Good",
POLECAM!
U mnie 8/10
Zastanawiam się po seansie czy jestem kobietą i czy brak mi uczuć :D Zupełnie nie podzielam Twojej opinii - sorry ;)
OdpowiedzUsuńPrzecież nie musisz - nakazu nie ma :)
Usuń